Zima, góry, ludzie

Zima tego roku była przez trochę naprawdę zimowa. Śnieg pięknie wygładził ostre krawędzie miast. Przykrył ich szarość, spowolnił pęd aut i gwar dnia wypełnił mroźną ciszą.

A dla nas, ludzi Teatru Nie Teraz, było oczywiste, że zimę chcemy zobaczyć w górach. Poczuć jej tak przewrotnie bliską człowiekowi siłę i piękno. Dograliśmy kalendarze, sprawdziliśmy prognozy, spakowaliśmy plecaki i… Punktem startowym była Piwniczna (a więc Beskid Sądecki), z której zielonym szlakiem ruszyliśmy przed siebie z każdym  krokiem zatapiając się w coraz bardziej zimowy świat. Dzień był intensywny. Oczy musiały przyzwyczaić się do ostrej bieli, oddechy do mrozu i nagłych porywów wiatru. Szlak nie był przetarty na tyle by móc swobodnie iść. Więc brodziliśmy w śnieżnej kipieli, ucząc nasze nogi innego rytmu, innego wysiłku. Najpierw dotarliśmy do osiedla Piwowary – to kilka domów stojących prawie na granicy ze Słowacją i mały przepiękny kościółek. Potem brodząc w coraz większym śniegu dotarliśmy do Eliaszówki (1030 m npm). Zbudowano tam ostatnio wieżę widokową. Zamarznięta, pokryta lodem nie dawała tego dnia widoków ku Tatrom. 

Stamtąd nasza droga wiodła do Przełęczy Gromadzkiej i osady Obidza, gdzie była nasza baza – Chatka Wątorówka. Śnieg tak ściśle ją opatulił, że trudno było ją dostrzec nawet z niewielkiej odległości. Chatka niewielka, skromna ale było w niej wszystko czego potrzebowaliśmy. Ale zanim mogliśmy zacząć odpoczywać, należało zadbać o kilka istotnych szczegółów, jak na przykład napalenie w „kozie” – tym zajęli się panowie. Posiłek przygotowały panie. kiedy już zrobiło się ciepło, głód przestał doskwierać a dłonie przyjemnie grzał kubek z aromatyczną herbatą można było w pełni docenić urok naszej chatki jak i fakt bycia razem w tak niezwykłych okolicznościach przyrody. Za oknem padał śnieg, mróz malował pięknie na szybkach a my przegadaliśmy większość nocy.

Kolejny dzień wytyczał nam ponownie szlak niebieski, ku Małym Pieninom. Wędrówka od początku była uciążliwa. Śniegu jakby więcej, co wydawało się po wczorajszym dniu być wręcz niemożliwe. Przed nami żadnych śladów. W okolicach szczytu Szczob podejmujemy decyzję o zejściu z grzbietowego szlaku i bardzo stromo leśną przecinką schodzimy wprost do Doliny Białej Wody. Mimo trudów i zmęczenia, trudno się nie zachwycać tym wszystkim co wokoło nas. Zimę chyba najprościej zobrazować poprzez widok zaśnieżonych drzew. A my jesteśmy w lesie. Jesteśmy częścią tego krajobrazu. Drzewa tracą swoją strzelistość w zwałach śniegu. Niezabielone fragmenty pni punktują pejzaż, nadając jemu jeszcze bardziej wyrazisty charakter. Puchaty śnieg skrzy się bajkowo. Chrupie przy każdym kroku. Mróz nie odpuszcza.

Dno doliny już przetarte, idzie się zdecydowanie lżej. Jest to teren rezerwatu. Mijamy wielkie skupiska skał usytuowanych po obu stronach drogi, zamarznięty wodospad, ślady dawnej łemkowskiej wsi I w końcu spotykamy ludzi. Śnieg można doceniać niekoniecznie w nim brodząc i tak właśnie czynią to napotkani ciasno, bo zimno, upchnięci w saniach ciągniętych przez konie. Kulig! Prawdziwy kulig w wymarzony do tego terenie. Jeszcze przez chwilę słyszymy radosne brzęczenie dzwoneczków, miękki stukot końskich kopyt i piski dzieci oraz ich rodziców. A nam trzeba iść dalej. Postój robimy w Jaworkach w oryginalnej drewnianej Bacówce. Ciepło, dobrze dają jeść i wyjść się nie chce. Ale robi się późno, a droga do domu niełatwa.

Do naszej chatki wracamy od Białej Wody czerwonym szlakiem przez Flader. Pniemy się w górę przez wielkie śnieżne polany, cały czas mozolnie pod górę lasem aż po Ruski Wierch. Do chatki docieramy już po zmierzchu. Oj, było ciężko! Zmęczenie klei nam oczy wypełnione wrażeniami dnia. Zasypiamy w połowie zdania.

Dzień następny to dzień naszego powrotu. Schodzimy z Obidzy do Kosarzysk, stamtąd autobusem jedziemy do Starego Sącza. Tu jeszcze odwiedzamy Klasztor Klarysek, a na Rynku w klimatycznej restauracji „Marysieńka” uzupełniamy kalorie. Śniegu mniej, w około głośniej. Inaczej. Jeszcze tylko pociąg i jesteśmy z powrotem w Tarnowie.

I znowu nastał wieczór już nie w chatce zatopionej w śnieżnej topieli, w chatce z trzaskającym polanami, już we własnych domach. Ale pod powiekami (i może też w sercach) wciąż widok tego lasu, w ustach smak herbaty pitej na trasie z jednego termosa, a w głowie jeszcze kilka kolejnych dobrych wspomnień i jeszcze więcej planów.