A imię jego „czterdzieści i cztery” – rozmowa z Tomaszem A. Żakiem, Dyrektorem Teatru Nie Teraz

Zdecydowanie nie ekskluzywna rozmowa z Tomaszem A. Żakiem, Dyrektorem Teatru Nie Teraz oraz szefem Ośrodka Praktyk Artystycznych w Rudzie Kameralnej k. Zakliczyna, moim Przyjacielem. Zapraszam do lektury – Ryszard Zaprzałka.

Chciałoby się oficjalnie i drapieżnie zapytać: Kim Pan jest Panie Żak ?
Drogi Ryszardzie, znamy się już tyle lat, tyle lat ze sobą współpracujemy, że do tej rozmowy żadna drapieżność nie jest nam potrzebna. No i na takie pytanie (drapieżne!) pewnie mógłbym grzecznie odpowiedzieć, że kto jak kto, ale pytający wie najlepiej kim jest Żak (oczywiście, wie zaraz po mojej rodzinie). Znasz moje przekonania, światopogląd, wiesz też skąd to wszystko się wzięło. Zresztą, jakoś specjalnie nigdy się z tym nie kryłem, a co do tzw. ukorzenienia, to jestem z niego dumny, szczególnie z tego kresowego genu. Moje książki, moja publicystyka, no i moje spektakle bardzo dobrze to definiują.

No dobrze. Ale nie wszyscy będą studiować ponad cztery dekady Twojej czynnej obecności w kulturze, a szczególnie w teatrze, który nas połączył. Jaki jest ten „teatr według Żaka”?
Tak, na to pytanie moja twórczość niby odpowiada, ale tylko częściowo. Może kiedyś powstanie książka, w której to opowiem albo ktoś to opisze. Może ktoś zrobi film…
Pewnie nie raz słyszałeś jak mówiłem do adeptów teatru, uczestników warsztatów artystycznych, które prowadziłem sam albo z pomocą naszych aktorów – jak do nich mówiłem, że „najpierw świadomość, a potem technika”. To podstawowy paradygmat mojej metody pracy teatralnej. Do tego trzeba dodać, że chcąc ze sceny mówić innym, jak mają żyć (teatr, jak żadna inna ze sztuk, ma taką moc!), najpierw trzeba poukładać swoje życie: mieć charakter i wiedzę, moralny kręgosłup i pokorę wobec tych na widowni. I jest jeszcze jedna rzecz, o którą najtrudniej. Chodzi mi o świadomość tego, po co to robimy. (I tutaj konieczna dygresja, zanim powiem, jak ja definiuję tę świadomość. Otóż zarabianie pieniędzy przez artystę za to, co robi w teatrze dzięki swym talentom i pracy, to rzecz normalna, jak najbardziej. Nienormalne jest tylko sprzedawanie swych talentów w służbie złym sprawom i złym ludziom.) Wróćmy do świadomości. Po pierwsze, każda praca, również artystyczna, powinna za swój cel mieć poszukiwanie, poznawanie i wielbienie Boga (to tak jak w tradycyjnym katechizmie). Po drugie, które z pierwszego wynika – nasza teatralna praca powinna zmieniać świat na lepsze. I widzisz, Ryśku, tutaj od razu wchodzimy w politykę. Cóż, teatr od zawsze był żywiołem politycznym, a im lepszy formalnie, tym lepiej może przekonywać do swoich przesłań. Sztuka, żadna sztuka nigdy nie była i nie będzie obiektywna. Dokładnie o tym świadczą poprawne politycznie repertuary współczesnych scen w Polsce (bardziej poprawne niż za peerelu). Świadczy o tym również – jak najbardziej – repertuar naszego Teatru Nie Teraz, który aż gęsty jest od politycznych niepoprawności; nawet wtedy gdy inscenizujemy baśń Marii Konopnickiej…

pielgrzymkla Tradycji katolickiej do Czestochowy 2006

Weszliśmy właśnie w 44 rok nieprzerwanej działalności Teatru Nie Teraz.. Będzie się działo?
Dzieje się cały czas… A tak w ogóle, to nie lubię zwrotów, którymi posługuje się ćwierćinteligencja (to nie jest przytyk do zadanego pytania), którą nad Wisłą ktoś zgrabnie i celnie nazwał fajnopolakami. Te ich: „będzie się działo”, „sie ma”, w porzo”, „mega” itp. – to nie tylko estetycznie okropne, ale również puste, gdy chodzi o treść… Ale jak już użyłeś ich języka (rozumiem nawet dlaczego), to, jak powiedziałem – dzieje się cały czas. To, że wciąż pracujemy, że idziemy do ludzi z naszym teatrem, że ludzie nas zapraszają, to wszystko – w kontekście takiego teatru jak nasz – to wszystko jest dużo więcej warte niż kolejne premiery w „Solskim”, „Słowaku” czy Teatrze Telewizji. Oprócz tego nie wiązałbym naszej pracy z jakąkolwiek datą, symboliczną czy okrągłą. Wiem, że to się dobrze „sprzedaje” w ichnich mediach, ale nie powinno być inspiracją dla tworzenia, gdyż instrumentalizuje artystę. Prawie jak kiedyś czyn społeczny na 22-Lipca, albo dzisiaj premiera na 27 marca.
Ale, żeby tak zupełnie nie uciec od Twojego pytania. Przyszły rok może dać nam radość ze współpracy z Muzeum AK w Krakowie oraz z Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce. Stoi bowiem przed nami wyzwanie stworzenia kontynuacji naszej opowieści o Żołnierzach Wyklętych. Jak wiesz, postanowiliśmy też w roku 2025 wrócić do „Ballady o Wołyniu”. Naprawdę za długo była „za kulisami”, a jak popatrzeć wokoło, to przedstawienie jest nie mniej potrzebna, jak te 14 lat temu, kiedy mieliśmy jego premierę w Warszawie. I tutaj, kto wie, może zaskoczymy bardziej, niż przed laty. Przed nami również kontynuacja jakże pięknej i wieloletniej współpracy z Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu. A przecież jest i nasz Ośrodek Praktyk Artystycznych i planowane w nim spotkania i warsztaty… No i podróże po kraju, skądinąd już dzisiaj wpisywane do kalendarza… Nie braknie nam radości robienia tego, co potrzebna, a co po prostu kochamy.

Może masz trochę rację z tymi datami… Ale przecież te wszystkie lata, całe „czterdzieści i cztery”, to także i Twój czas, Twój – powiem to jednak: jubileusz. Wygląda na to, że masz najdłuższy teatralny staż dyrektorski w Polsce… Może powiedz, jak to wszystko się zaczęło?
Skąd się wzięło „Nie Teraz”? Pamiętasz, parę lat temu zrobiliśmy takie trzy krótkie „skrętki” filmowe, gdzie opowiadałem o genezie tej nazwy. To chyba wciąż jest dostępne w internecie… Jedno jest jednak pewne, że w kwietniu roku 1981 miała miejsce pierwsza pełnowymiarowa premiera naszego Teatru (wówczas jeszcze pod nazwą – „Grupa Nie Teraz”). Była to inscenizacja poezji (głównie emigracyjnej) Jana Lechonia, której nadałem tytuł: „Pasja wg. św. Jana”. Aktorami byli uczestnicy koła teatralnego (młodzież szkół średnich), które prowadziłem wówczas w tarnowskim Pałacu Młodzieży. Na pierwszy lub drugi pokaz przyszedł dyrektor Teatru Solskiego, Ryszard Smożewski. To wtedy go tak naprawdę poznałem. Razem z nim oglądał nas etatowy reżyser tej sceny, Andrzej Jakimiec… Z czasem moi przyjaciele i sojusznicy działań „Teatru Nie Teraz”. Dzisiaj obaj już nie żyją… Mówienie o początkach Teatru, to z naszej perspektywy również przypominanie tych, co odeszli. No popatrz – tamto przedstawienie pokazywaliśmy w Klubie KMPiK-u przy tarnowskim Rynku. Ówczesny dyrektor – Edward Urban – nie żyje. Pani Basia Wiatr, polonistka z Liceum Plastycznego, miała wtedy, po premierze, odwagę zaprosić nasz teatrzyk do siebie, do szkoły – ona również nie żyje. Widzem na jednym ze spektakli był młody chłopak, Jacek Czaja, który już w kolejnym spektaklu TNT wyszedł na scenę (to był wielki sceniczny talent) – on też od lat nie żyje. Wiem, Ryszardzie, nie takiej oczekiwałeś odpowiedzi. Zamiast radośnie i „jubileuszowo”, to ja tutaj serwuję swoisty „apel poległych”… Ale uwierz – to ma sens. Bo jeżeli Teatr nadal istnieje, jeżeli my żyjemy, to znaczy, że niesiemy w sobie po kawałku każdego z tych ludzi. Jakoś za nich odpowiadamy. Także za ich wiarę w to, że TNT może zmieniać świat. Innymi słowy, to o co pytasz, zaczyna się każdego dnia od nowa. My wciąż coś zaczynamy.

TNT z założenia jest teatrem „bez ziemi”, czyli stałej siedziby, ale jednocześnie ciągle w drodze, obejmując swoją aktywnością teren całej Polski. Jak to możliwe, że nie tylko przetrwał, ale niemal co roku tworzy ważne narodowo i artystycznie przedstawienia?
I znów muszę polemizować. Nigdy naszym założeniem nie było być „bez ziemi”, nie mieć tego kawałka swojej „teatralnej podłogi”. Wręcz odwrotnie, od samego początku staraliśmy się o własną siedzibę. Każde dane nam przez los miejsce, na ile to tylko było możliwe, zamienialiśmy w „kawałek własnego domu”. To mogłaby być piękna monografia: „Siedziby Teatru Nie Teraz”… Miejsca i ludzie, którzy temu towarzyszyli; no i polityka, która latami nas z tych miejsc rugowała i chciała uniemożliwić jakąkolwiek normalną pracę… Polityka i ludzka zawiść, zazdrość… Pewnie chciałbyś, abym wymieniał te miejsca, przywołał nazwiska małych, podłych ludzików. To kuszące, ale wolałbym w tej rozmowie odwołać się do tego, co było dobre, gdy chodzi o nasze teatralne siedziby i do ludzi, którzy w tym kontekście Teatrowi pomagali. Chronologicznie byłoby to chyba tak:
Maria Kanior, Marek Kądziołka, Janusz Bogucki, Stanisław Lis, Władysław Hasior, Zbigniew Guzik, Mieczysław Bień, księża – ks. Stanisław Karbownik, ks. Artur Ważny, ks. Karol Stehlin… i bliżej naszych czasów – Edward Żentara, Barbara Kuklewicz, Paweł Bukowski… no i Kazimierz Dudzik…
Niejako po drodze do własnego teatralnego domu, bardzo dawno temu, w mojej głowie pojawił się koncept siedziby umiejscowionej daleko od „niedobrego” miasta. To pewnie efekt marzń o „byciu w górach”, ale i doświadczenie współpracy TNT z Ośrodkiem Teatralnym Gardzienice Włodka Staniewskiego, czy spotkaniami z ludźmi z Teatru Wiejskiego Węgajty, Teatru Terminus A Quo z Nowej Soli, Teatru „Klinika Lalek” z Walimierza, a może i praca warsztatowa z Theatre OX z Singapuru. Tak – już w latach 90-tych XX wieku zdefiniował się pomysł na Ośrodek Teatru Nie Teraz, który stał się w końcu faktem po ok. trzech dekadach, jako Ośrodek Praktyk Artystycznych TNT w Rudzie Kameralnej k. Zakliczyna. Do Ośrodka też było kilkanaście „podejść”. Pewnie jest to temat na drugi tom książki o naszych siedzibach…
Natomiast, gdy chodzi o twórczość TNT, to powiem tak – ta presja, te próby niszczenia nas oraz w ogóle nasze działanie wbrew i przeciwko tzw. systemowi, to jest – jak myślę – najważniejsza motywacja, swoisty „napęd” do tworzenia. Stąd nasza żywotność, stąd i siła do ważnych kreacji. Wszystko to spowodowało, że wypracowaliśmy własną metodę działania organizacyjnego i pracy twórczej, która pozwalała i pozwala na to, że w TNT rodzą się wciąż dobre pomysły i wciąż jest siła na ich realizację. Autentyczną alternatywą artystyczną, którą jesteśmy, dzielą morza całe od wpisywanie się w mody i mainstream. No i tych impulsów antykulturowych (użyjmy tego określenia), jak widać „za oknem”, raczej nam nie braknie.

Pewnie nie ma sensu tutaj pytać o to, ile premier TNT miał przez te wszystkie lata, albo – jak to lubią w statystykach – ilu było widzów… Wiem, że tego nie lubisz.
Nie ma sensu, masz rację. Dzisiaj, nawet przy aplikacjach dotacyjnych to liczbowe szaleństwo jeszcze się rozwinęło. Sami widzowi już im nie wystarczają. Każą dzielić to na płci, a jako że urzędnicy wegetują teraz w świecie, gdzie płci jest więcej jak dwie… to oczekają, że tę ich dewiację zaakceptujesz i uwzględnisz… Ich tak naprawdę nie interesuje dzieło artystyczne…
Naszych teatralnych premier było dziesiątki – każda była po coś, w każdej o coś chodziło, a niektóre – tak mówią i piszą – były wydarzeniami. Widzów były tysiące, dziesiątki tysięcy, choć tak samo – co dobrze wiesz – gra się u nas dla kilkuset, jak dla kilku.
Być może ważnym byłoby podsumować inną kategorię, w której też pojawiłyby się liczby. Chodzi mi o ludzi Teatru Nie Teraz, tych „teraz” (jak to nazywamy na naszej stronie www), jak ich tych „kiedyś”. Było ich dziesiątki, może i więcej jak stu (z uczestnikami prowadzonych przez nas warsztatów, to na pewno więcej jak tysiąc). Czasami myślę, co z nimi, jak żyją, ile w nich zostało naszego Teatru? Kiedyś nawet sobie pomarzyłem o takim spotkaniu w stylu zjazdu byłych maturzystów. To byłaby przygoda! A może Ty byś o tym pomyślał, zajął się tym?
Więc widzisz, ja nie lekceważę tego, co było, a szczególnie ludzi, którzy byli, ale to ma sens tylko wtedy, gdy nie jest sentymentalne rozmemłane. To musi być z perspektywą ciągu dalszego – dla każdego. Czyli przeszłość, tożsamość, która daje siłę i przyszłość.

Tyle teatru jest w Twoim życiu. Po co Ci inne twórcze aktywności? Jak na to znajdujesz czas? Na pisanie, na publicystykę, na kolejne wydawane książki, na mówione blogi, na konferencje, wywiady? I jeszcze chce Ci się biegać po górach…
Zapomniałeś o rodzinie. Myślę, że gdyby nie to rodzinne wsparcie, jakie od moich najbliższych otrzymuję, to żadna moja aktywność nie byłaby możliwa na dłuższą metę. A „uporządkowanie” moich aktywności zawdzięczam na pewno powrotowi do Tradycji katolickiej, do Mszy Trydenckiej, do tego wszystkiego, co tworzy harmonię, od duchowej zaczynając. Wtedy nie brak ani pomysłów, ani czasu na nie, ani siły by to realizować. Góry mnie stymulują, a Pan Bóg daje siłę. Jakież to jest piękne – biec i biec, a czasami śpiewać albo modlić się na głos, a wokoło las, zapachy, widoki… Nie ma to jak dobrze się zmęczyć…
A teatr, Ryszardzie, jak sam dobrze wiesz, jest sumą sztuk wszelakich, ale przecież nie wszyscy „czytają” w tym języku. I ja, uprawiając różne twórcze aktywności, staram się poprzez nie dopowiedzieć to, czego ludzie nie „doczytają” ze sceny. No i jeszcze ważne jest, że nasz Teatr, to jednak off, a nawet off-off, a więc underground, czyli sztuka z bardzo ograniczoną dostępnością. Myślę, że o to chodzi z tym moim „spełnianiem się”, w pisaniu czy gadaniu.
Jednak to teatr jest w tej komunikacji najważniejszy i pewnie, jak i TY, nigdy go nie opuszczę. I wciąż będę szukał takich środków wyrazu, które mogą przekonywać do piękna, a więc do dobra, czyli po prostu do najważniejszego – do prawdy.

Dziękuję Tomaszu za inspirującą rozmowę.